Maciej Kaczorowski

‘Uczę się angielskiego’ - powiedziała do mnie w zupełnie obcym wówczas języku zielono-granatowa okładka mojego pierwszego podręcznika dobre trzydzieści lat temu. Zapamiętałem. Uznałem, że brzmi przyzwoicie, a że zmiany toleruję nie najlepiej, poza skreśleniem ‘się’ na więcej udoskonaleń nie udało mi się od tamtego czasu zdobyć. Zostało więc, tyle że bez ‘się.’ Uczę angielskiego. Się wciąż trochę też, ale dominuje jednak wariant bez ‘się’. Są tacy, którzy twierdzą, że wiem, co robię. Raczej im wierzę, choć nie bezkrytycznie. Obiło mi się też o uszy, że moje zajęcia są solidnie przygotowane, ciekawe i że się można sporo nauczyć. Z grzeczności nie wdaję się w polemikę. Swoją pracę domową staram się zawsze odrobić.

A po odrobieniu czas poświęcam różnym kulturalno-nieoświatowym aktywnościom, choć angielski z twarzą Alexa Turnera, czaszką Damiena Hirsta, ruchami Jarvisa Cockera, krokiem Johna Cleese’a, głosem Lemmiego Kilmistera i zwiewną powierzchownością Sally Hawkins z 'Happy-go-lucky' zawsze mi towarzyszy.